„Pan Bóg otworzył Mi ucho, a Ja się nie oparłem ani się cofnąłem”.
Iz 50, 5
Rozmawialiśmy przed wielu laty z przyjaciółmi o otwarciu na życie, czyli o przyjmowaniu kolejnych dzieci w małżeństwie. Byłam niezwykle poruszona stwierdzeniem, które padło w tej rozmowie: „Dzieci zostaną na życie wieczne. Niczego z tego świata nie pozostawimy po sobie. Zostaną tylko nieśmiertelne dusze naszych dzieci”.
Słyszałam nieraz o niezwykłym darze przekazywania życia, o współpracy małżonków z Bogiem w dziele tworzenia. Nigdy jednak nie dotarło to do mnie tak wyraźnie i konkretnie jak podczas tamtej rozmowy. Wiem dzisiaj, że to był taki moment, w którym „Pan otworzył mi ucho”.
Konsekwencje tego pójścia za Słowem były dla mnie ogromne. Specjalnie piszę tu najpierw o sobie, a nie o naszym małżeństwie i całej rodzinie, bo to ja jako kobieta musiałam podjąć największy wysiłek współpracy z Łaską Pana Boga. Dzisiaj, po latach, kiedy wspominam wydarzenia związane z pojawianiem się na świecie kolejnych pięciorga naszych dzieci – wydaje mi się nieprawdopodobne, że to wszystko się wydarzyło. Nie pamiętam skąd brałam siłę, dzisiaj chyba nie dałabym rady.
Przez wszystkie te lata rosła jedność naszego małżeństwa. Pan Bóg dawał nam z mężem relację, z której ja czerpałam takie poczucie bezpieczeństwa, że nie obawiałam się po raz kolejny zostać mamą.
Nasze dzieci rodziły się przez 15 lat, taka jest różnica wieku między najstarszym, a najmłodszym. Każde kolejne dziecko, to była wspólna decyzja moja i męża, a potem pytanie czy Pan Bóg planuje podobnie. I zdarzało się, że kazał nam czekać, bo nie zawsze od razu nasze „Tak” było wysłuchiwane. To uczyło, że jesteśmy stworzeniem, a życie daje Stwórca – nie my.
Już od 20 lat obserwuję rozwój naszej rodziny i dzieci. Zaczęłam żyć sprawami, które wcześnie były dla mnie teorią. Przekonałam się, że tylko osobiste doświadczenie sprawia, że rozumiem siebie i drugiego człowieka, a rodzina jest przestrzenią, w której staje się to możliwe. Ważne jest, żeby dziecko miało siostry i braci. Wiem już ile wysiłku wymaga to od rodziców i wiem też, że warto ten wysiłek podjąć.
Nasze dzieci nie są idealne i nie wydaje mi się, żeby to było możliwe i ważne. Doskonałe wychowanie nie istnieje, a rola rodziców to najpierw zaspokojenie podstawowych potrzeb, a potem mądre i pełne szacunku towarzyszenie w rozwoju. W końcu wszyscy jesteśmy braćmi przed Panem Bogiem, który tak samo kocha mnie jako grzesznika, jak i nasze dzieci.
Moją największą radością związaną z małżeństwem i rodziną jest świadomość, że w ten sposób realizuje się moje powołanie. Czasem radzę sobie lepiej, czasem dużo gorzej, ale mam głębokie przekonanie, że jest to ta droga, którą przewidział dla mnie Pan Bóg. Czuję Jego wsparcie na co dzień, i wiem, że On jest w tym wierny i niezmienny. I dla absolutnie każdego z nas przygotował to samo. Warto szukać powołania i bronić go, kiedy trzeba.
Włącz się do rozmowy
Wybrane dla Ciebie refleksje Agaty:
Wszelkie prawa zastrzeżone © 2013-2024 - FUNDACJA BOGActwo Rozwoju
Chrześcijańska Fundacja Rozwoju Osobistego i Duchowego