Minęło już kilka tygodni od kiedy przeczytałem książkę „Zaufaj” Moniki Górskiej.
Jednak cały czas powracają do mnie te sceny, te historie, te znaki i cuda, które Monika opisuje.
Tak jakbym sam to przeżył.
Dziś uświadomiłem sobie, dlaczego mnie tak bardzo osobiście poruszyła.
Oprócz oczywiście tego, że jest to bardzo dobra książka.
Bardzo dobra, bo jak wiesz innych nie czytam, tylko te bardzo dobre, bo na te tylko dobre szkoda mi czasu.
Dziś odkryłem, że Monika w swojej książce „Zaufaj” mówi przecież o... wierze.
A konkretnie o drugim kroku na drodze do głębokiej wiary.
O tych trzech krokach do pełni wiary, pisałem już w kilku moich listach.
Krótko Ci przypomnę, a może jeszcze o tym nie słyszałeś, więc tym bardziej przeczytaj, bo warto żebyś je poznał.
Pierwszy krok na drodze do głębokiej, pełnej wiary.
Wierzysz w Boga.
Wierzysz, że Bóg jest, istnieje.
Drugi krok na drodze do głębokiej, pełnej wiary.
Wierzysz Bogu.
Już nie tylko wierzysz, że jest, lecz wierzysz Bogu.
Wierzysz Bogu na Słowo, wierzysz w Jego obietnice, wierzysz, że jest z Tobą i Cię prowadzi przez życie
To właśnie jest Zaufanie.
Zaufanie Bogu, o którym tak pięknie napisała Monika w swojej książce.
Monika opisała kilka niezwykłych historii ze swojego życia, właśnie o tym jak zaufała Bogu i ją przeprowadził przez te zwyczajne i przez te trudne doświadczenia.
O trzecim kroku na drodze do głębokiej, pełnej wiary napiszę Ci w kolejnym liście.
Tym czasem przeczytaj fragment książki Moniki.
O przejściu od wiary do, zaufania.
O tym jak zaczynają dziać się cuda, kiedy zaczynasz w pełnym zaufaniu współpracować z Bogiem.
„ROZDIZAŁ 27
DLA NIEGO NIE MA NIC NIEMOŻLIWEGO
Ja, od tylu lat wierząca, uświadomiłam sobie, że do tej pory w ogóle nie wiedziałam, co to znaczy wierzyć. Chodziłam do kościoła i chodziłam z przekonania, ale słuchałam, a jakbym nie słyszała.
Czy to nawrócenie? Nie, chyba raczej zawrócenie z tej drogi, którą dotychczas szłam w przekonaniu, że moja wiara jest silna, mocna, że jestem praktykującą katoliczką i kto jak kto, ale ja naprawdę wiem, co robię. Tylko dlaczego w takim razie często czułam się tak bardzo osamotniona? Niewidzialna? Niewysłuchana?
A teraz wzbiera i rozlewa się we mnie fala radości. Jakbym stanęła na moment przed lustrem i ujrzała w nim odbicie mojego najlepszego przyjaciela. A potem odwróciła się i przez ułamek sekundy zobaczyła Go twarzą w twarz. Kawałek nieba na ziemi.
I nagle przestaję wierzyć.
Bo już wiem.
Jakiś czas temu bohater mojego pierwszego filmu Człowiek talentów – Tadeusz Kowal z Woli Radłowskiej, zrobił wystawę swoich obrazów. Co roku malował twarz Chrystusa. Zajęło mu to trzydzieści trzy lata.
Wystawę nazwał: „Ukaż mi, Panie, swą twarz”. Pokazał na niej trzydzieści trzy wizerunki Chrystusa. Trzydzieści dwa odtworzono z Całunu Turyńskiego.
Ostatni wizerunek, do którego podchodzili zwiedzający wystawę, to było lustro…
Potem jego syn Mateusz – na moim filmie kilkuletni chłopiec, dzisiaj architekt i grafik komputerowy – nałożył na siebie komputerowo trzydzieści trzy obrazy. Do tych trzydziestu dwóch swojego taty dodał jeden namalowany przez siebie.
I tak powstał Chrystus, który teraz patrzy na mnie z tapety mojego telefonu, przypominając mi, że WSZYSTKO mogę w Tym, który mnie umacnia.
W drodze do hotelu robię tym telefonem zdjęcie słońcu, które właśnie wschodzi, delikatnie rozświetlając gałęzie i liście drzewa oliwnego.
Rozglądam się, czy nie zobaczę tu gdzieś białej gołębicy z gałązką oliwną w dzióbku, na znak, że wreszcie skończył się potop. Mój potop…
No i tak właśnie Pan Jezus po raz pierwszy pokazał mi, jak to jest, kiedy się puści. I Mu zaufa, że On ma dla mnie lepszy plan.
Kilka lat jeszcze musi minąć, żebym zrozumiała, że tu nie tylko chodzi o plany. Ale o coś znacznie więcej. Wtedy też słońce wschodzi zza oliwnego drzewa w Tabdze, a zamiast szumu ulicy słychać, jak fale uderzają o brzeg Jeziora Galilejskiego.
Pomyśleć, że nic z tego, co działo się tej nocy, nie zdarzyłoby się, gdyby nie moje niepozorne, zaskakujące nawet dla mnie samej TAK. Chcę. Niech mi się tak stanie.
Jakby Najlepszy Scenarzysta Świata potrzebował mojej zgody na to, by w moim życiu zaczęły się dziać WIELKIE RZECZY.
A dla Niego nie ma nic niemożliwego. Serio! Nic! Bóg jest Panem Niemożliwego.
Ale to wcale nie znaczy, że mam być bierna. Nieraz już się przekonałam, jakie to dopiero cuda się dzieją, kiedy zaczynamy współpracować. I kiedy wierzę, że otrzymam odpowiedź na moją prośbę.
Bo przecież ja też mogę Mu proponować swoje rozwiązania. Sam nas do tego namawia w pięknej Ewangelii Mateusza:
Proście, a będzie wam dane.
Szukajcie, a znajdziecie.
Kołaczcie, a otworzą wam. (…)
Ojciec wasz, który jest w niebie, da to, co dobre, tym, którzy Go proszą.
Proście, a nie wymuszajcie! Im starsza jestem, z tym większą pokorą proszę. Bo jak w tej mojej ulubionej opowieści, skąd mam wiedzieć, czy to, o co proszę, naprawdę okaże się w dłuższej perspektywie dobre?
Pamiętam, że tę historię opowiada w swoim Przebudzeniu Anthony de Mello.
W pewnej chińskiej wiosce mieszka stary człowiek.
Niewiele posiada: kawałek pola i konia.
Koń ma dla wieśniaka wielką wartość, bo dzięki niemu może zapewnić byt sobie i swojemu synowi.
Pewnego dnia koń znika. Wszyscy w wiosce współczują mężczyźnie.
On jednak ze stoickim spokojem odpowiada:
– Czy to dobrze? Czy to źle? Kto to wie…
Koń po tygodniu wraca i jeszcze przyprowadza ze sobą stado innych koni.
Wtedy sąsiedzi w wiosce mówią, że ma szczęście.
Mężczyzna odpowiada:
– Czy to dobrze? Czy to źle? Kto to wie…
Sąsiedzi są zdziwieni tymi słowami.
Pewnego razu syn wieśniaka postanawia dosiąść jednego z tych dzikich koni.
Niestety, spada z niego i łamie nogę.
Sąsiedzi znowu mówią:
– Co za nieszczęście!
A mężczyzna odpowiada:
– Czy to dobrze? Czy to źle? Kto to wie…
Kilka tygodni później zaczyna się wojna i do wioski wchodzą żołnierze, werbując młodych ludzi, by walczyli o kraj.
Mieszkańcy wioski rozpaczają, bo zabrali wszystkich młodych mężczyzn. Z wyjątkiem jednego – syna wieśniaka, który leży w łóżku ze złamaną nogą.
Po jakimś czasie okazuje się, że żaden z młodzieńców nie wrócił do wioski. Wszyscy zginęli.
Wszyscy rozpaczają, tylko stary człowiek wzrusza ramionami i mówi:
– Czy to dobrze? Czy to źle? Kto to wie…
Mogę więc prosić o wszystko. Ale czy to wszystko obróci się na dobre czy na złe? Kto to wie… Dlatego na końcu dodaję zawsze:
– Ale nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie.
Moja przyjaciółka Ania Wacława dodaje jeszcze:
– I natychmiast staram się o tym zapomnieć. Bo skoro wierzę, że On da mi to, co dobre, to jaka byłaby ta moja wiara, jeśli ciągle bym do tego wracała?
Ta Wielka Noc na jerozolimskiej Starówce sprawia, że nagle nie czuję się już porzucona ani odrzucona. To poczucie odrzucenia jest jak rak, który toczy od środka. Co z tego, że komuś mogę się wydawać mocarką, ktoś mnie podziwia, ktoś nawet zazdrości, tyle sukcesów, tu filmy, tu nagrody, tu biznes, tutaj artykuły, książki, taka zaangażowana społeczność.
Kiedy wszystko układa się w miarę dobrze, to może tego nawet tak bardzo nie czuję. Ale niech tylko przyjdzie słabszy moment, po nieprzespanej nocy, kiedy coś mnie boli albo znowu mi nie wyszło. Całe to moje poczucie mocy topnieje nagle, jak skwierczące masło na rozgrzanej patelni. I zastanawiam się, kim właściwie jestem.
A teraz wreszcie czuję się tak totalnie i absolutnie wolna. Jakby te wszystkie sznury, które jak gęste liany do tej pory mnie oplatały i przyciągały do ziemi, nagle popękały. Czuję, że dopiero teraz, po tylu latach, dzięki tej odzyskanej wolności będę w stanie dać też wolność innym ludziom. Tym wokół mnie. Jak mogli się czuć przy mnie wolni, skoro ja sama byłam tak zniewolona? Uzależniona wręcz od ich opinii na mój temat.
A teraz jest we mnie taki spokój. Inni mogą o mnie myśleć, co chcą. Czy ja jestem zupa pomidorowa, żeby mnie wszyscy lubili? Wcale nie muszą mnie lubić, kochać, podziwiać. Mają absolutne prawo do każdego uczucia na mój temat. Albo w ogóle do braku uczuć!
Piękne słowa. Ważne słowa. Aż w duchu się poklepuję z dumą, że wreszcie taka mądra jestem, wreszcie to do mnie dotarło. Aż mam ochotę odpowiedzieć strażnikowi granicznemu na lotnisku – który pyta, czy coś cennego przewożę – to samo, co powiedział kiedyś Oscar Wilde.
– Nic, poza własnym geniuszem.
Siedzę wygodnie w samolocie powrotnym do Poznania. I nagle bańka samozadowolenia pryska.
– A może to są tylko słowa? Może to iluzja? I za chwilę to wszystko minie? Jak to sprawdzić?”
Książkę „Zaufaj” Moniki Górskiej kupisz na TEJ stronie.
Polecam.
Natomiast na swoją drogę do pełnego zaufania, zapewnij sobie codzienne drogowskazy.
Zdobądź BOGActwo Zaufania w codzienności